We wsi Podhorce na Ukrainie znalazłem się dość przypadkowo w październiku ubiegłego roku. Podróżowałem z dwoma sympatycznymi kolegami, Ślązakiem Waldemarem, znanym artystą, którego wielką pasją jest budowanie w przestrzeni publicznej ogromnych struktur z patyków i gałęzi oraz młodym psychologiem Andrejem, wybitnym specjalistą od hipnozy.
Po kilku dniach we Lwowie, znużeni nieco miejskimi uciechami, wbrew pogodzie październikowej, zimnej, ciemnej z deszczem zacinającym poziomo, zachęcającej raczej do otwarcia sobie żył, postanowiliśmy ruszyć w interior.
Pierwsze miejsce podróży to Kamionka Strumiłowska, miejsce skąd wywodzi się rodzina Waldemara. Bo Waldemar pięknie mówi śląską godką, by porozumieć się z żoną, ale jego dziadkowie musieli uciekać z kresów, przymuszeni przez nadmiernie pobudzonych obywateli. W księgach parafialnych, dostępnych w sieci internetowej, odnalazł Waldemar swoich przodków, którzy byli w Kamionce Strumiłowskiej przed 300 laty.
Zachwycony pierwszym pobytem w rodowej miejscowości powziął Waldemar zamiar zbudowania gigantycznej rzeźby z patyków, ale czas był już na następną wioskę, Podhorce, po ukraińsku Pidgircy.
Okolica stała się pusta, prawie bezludna, z krzywymi domkami pokrytymi eternitem, droga z wielkimi kraterami, drzewa przydrożne ledwie zipią męczone przez żarłoczne jemioły.
I tu w morzu nijakości widzimy wielki pałac, większy tysiąc razy od największej rzeźby Waldemara. Przytłacza nas swoją potęgą. To pałac Koniecpolskich zbudowany w 17 wieku. Ze względu na magnacki przepych nazwany był Wersalem Podola. Położony na skraju płaskowyżu z otwierający się widokiem na nieskończone pola ukraińskie. Teren wokół pałacu ogrodzony jest pordzewiałą siatką i turystów już nie wpuszczają, to październik i minęła godzina 16. Ale siatka pordzewiała, prócz małych dziur ma też wielki wyrwy przez które nasza trójca przedziera się śmiało, niczym Kozacy w dawnych czasach. Kozakom nigdy nie udało się zdobyć pałacu, a co z nami to zaraz.
Z bliska widać, że świetność budowli dawno przeminęła i dzisiaj jest ruiną z szybko postępujacym procesem destrukcji. Dach jest zabezpieczony, ale mury się sypią, okna zmęczone i mają już dość wszystkiego. Kontemplujemy piękno ruiny, robię za dużo zdjęć, gdy nagle pojawia się dwóch uzbrojonych strażników z zamiarem aresztowania nas. Psycholog Andrzej próbuje hipnozy, lecz to weterani wojny w Afganistanie, odporni na takie sztuczki. Andrzej podejmuje negocjacje zakończone nieformalnym transferem. Sympatyczni weterani wpuszczają nas na pokoje pałacu, tam gdzie nie ma atrakcji dla turystów. Aura tu ponura, ciężka. W czasach radzieckich był tu szpital dla gruźlików, z całego ZSRR kierowano tu najcięższe przypadki.
Z dawnego okrutnie bogatego wyposażenia, pełnego obrazów, rzeźb i innych skarbów nie zostało nic prócz tego co nie dało się wyrwać, zostały tylko wielkie marmurowe portale nad drzwiami. Większość obrazów jednak ocalała i jest rozrzucona po muzeach i magazynach Polski i Ukrainy. Lwowska Galeria Obrazów zarządza tym zbiorem, również rządzi Podhorcami. W pobliskim Olesku w dawnych zabudowaniach katolickiego klasztoru Galeria Lwowska ma swoje magazyny, gdzie nagle zauważono, że wielu skarbów nie ma, a przecież niedawno były. Zarządzono inwentaryzację, czyli ustalenie co tam jest.
Teraz w salach pałacowych walają się tylko śmieci, wśród nich jakieś kości, mam nadzieję, że nie po gruźlikach. Nagle z sufitu runął ogromny kawał tynku, to znak, że czas na inne atrakcje.
Od strony południowej pałacu równie zachwycająca ruina, katolicki kościół pałacowy.
Chińczycy budują dzisiaj wierne kopie zabytkowych miast europejskich, maja Wenecję, wieżę Eiffla itp. Dość to barbarzyńskie, ale w 18 wieku, kolejni właściciele Podhorców byli przed Chińczykami, zbudowali kopię bazyliki turyńskiej Basilica di Superga. Dzisiaj kościołem rządzi wspomniana już Lwowska Galeria. W związku z tym kościół był a nie jest kopią bazyliki turyńskiej, jest ruiną przytłoczoną bezlitosną grawitacją. Po trawie śmigają kury w poszukiwaniu dżdżownic, obok leżą detale architektoniczne. Barokowa rzeźba przedstawiająca świętego nieznanego mi, zamiast nosa ma pordzewiały drut. Tuż obok kościoła tajemnicze instalacje, pozostałości po komunistycznym raju, wielkie rury na stalowych nogach. Kościół w środku jest w dość dobrym stanie i wszystko jest do ocalenia, również pałac. No ale to inna sprawa, bardziej złożona. W Polsce mamy też wielką ilość niszczejących zabytków, ale Podhorce są jednak wyjątkowe.
Czytam właśnie książkę wybitnej historyczki Barbary Tauchman „Szaleństwo władzy”. Wprawdzie przeczytałem dopiero tylko ćwiartkę książki, ale chodzi tu o to, że z tajemniczych powodów, nazwanych przez autorkę Szaleństwem, władza dość często postępuje wbrew swoim interesom. I doprowadza do swojej zagłady. Autorka przytacza wiele przykładów, ale tak było na przykład było z ostatnią dynastią Romanowów.
W pałacu w Podhorcach jest piękno i harmonia, ale jest i szaleństwo i to wielkie. Zastanawia cel stawiania takiego wielkiego pałacu- zamku w okolicy biednej i zaniedbanej. Cel obronny przed Kozakami to pozory oczywiste, chodziło o prestiż, chwałę czyli iluzję.
Nie wybierajcie się do Podhorców, na granicy 12 godzin i dziura w siatce załatana.