Translate

piątek, 23 listopada 2018

Hotel

Ogromny i ponury hotel leży na granicy turystycznego Lwowa, lata świetności ma za sobą a przyszłość niepewną.
Pobudowany w czasach Brezniewa, w doskonałej lokalizacji tuż przy knajpie browaru lwowskiego ‘1715’ nazwę miał prostą jak cele konsomolca; „Moskwa”. Do dzisiaj, na niektórych starych poplamionych prześcieradłach hotelowych są fioletowe pieczątki „Moskwa, CCCP”. Być może, w dawnych czasach, te plamy pozostawili przodownicy pracy Związku Radzieckiego nocą marzący o zniszczeniu Stanów Zjednoczonych.
Hotel dzisiaj należy do Ministerstwa Obrony Ukrainy i ma standard dwugwiazdkowy, co skutecznie odstrasza turystów. Panie na recepcji bardzo miłe a i reszta bez zarzutu. Bardzo mi się tu podoba.

HOTEL W CZASOPRZESTRZENI.

Nie jest to miejsce, które hotel mógłby porzucić i wyrwać się w jakiś gaj oliwny lub bezludną pustynię. Hotel jest z żelazobetonu, przetrwa atomowe uderzenie USA i nigdzie się nie wybiera. Janusz Maczeta brzydzi się takimi miejscami.
WSCHÓD

W odległości 300 metrów na wschodniej stronie hotelu dudnią co chwila pociągi towarowe. To w nocy jest męczące, uciążliwość kolejową można pokonać znieczulając się wieczorem doskonałym piwem lwowskim”1715”. Rok 1715, jedyna data którą pamiętam z historii Lwowa, to data założenia browaru lwowskiego. Do przy browarnej knajpy piechotą z hotelu tylko pięć minut, z powrotem na czworakach kwadrans. Niestety nie lubią Lachów w tej knajpie i podobno barmanki złośliwie sikają do kufli. Lepiej tu udawać Niemca nazistę.
PÓŁNOC

Na północnej stronie hotelu jest płatny parking samochodowy ogrodzony pordzewiałą siatką. Plac parkingowy jest ogromny, błotnisto- kałużasty. Na placu dużo samochodów, spora ich część bez powietrza w kołach, porosła chwastami, ich właściciele, z niewiadomych mi celów nie odjeżdżają stąd od kilku miesięcy i lat. Być może sytuacja finansowa hotelu jest tak fatalna, że co bardziej gibcy goście hotelowi wabieni są do podziemi i tam dla zysku pobiera się organy do przeszczepów dala bogatych i prastarych bankierów z Nowego Yorku. Delikwent bez płuc i wątroby traci chęć do motoryzacji i stąd trudność z zaparkowaniem.
Za bramą wjazdową żelazny domek strażników parkingowych, wyspawany z pordzewiałej blachy stoi na słupach stalowych dwumetrowych. W tropikach, gdzie monsuny i krokodyle zagrazają, buduje się takie konstrukcje z bambusa. Tu we Lwowie, powódź nie zagraża, stara rzeka Pełtew zmizerniała przez lata i teraz ledwo płynie w podziemiach przykryta ulicami. A tabuny wściekłych psów, co krokodylami mogły by się obwołać, zabite po piłkarskiej imprezie Euro. Po schodach wchodzimy do napowietrznej żelaznej bazy. Tu dwóch sympatycznych panów po 60-ce prezentuje dwie postawy życiowe, jeden leży na żelanym barłogu a drugi siedzi na drewnianym zydlu. Gapią się w malutki telewizorek gdzie wyginają się cycate Anielice, palą paskudne papierosy. Na stoliku przykrytym kwiecistą ceratką, kiszone pomidory, kiełbasa i butelka z płynem. Panowie są weteranami wojny w Afganistanie. Tężyznę fizyczną pielęgnują na siłowni, która sami zbudowali z odpadków betonowych, kawałków żelaznych i kurzu. Niestety na parkingu nie ma miejsca dla naszego autobusu.
POŁUDNIE

Po południowej stronie hotelu mamy wspomniany już browar $1715$ a tuz dalej „Krakowski Targ”, wielki bazar miejski. Można tu kupić świeże produkty prosto ze wsi, warzywa, przetwory kiszone i suszone, wędliny doskonałe i mięsiwa nad którymi latem krążą tabuny czarnych i tłustych much. Wydawało by się, że taka mucha powinna być szczęśliwa we Lwowie, psychika nieskomplikowana a cele życiowe niezachwiane, jednak muchy są zdenerwowane i nadmiernie pobudzone.
Wystrój ogromnej hali mięsnej jest bardzo zagadkowy, zdobią ją psychodeliczne malowidła kwiatów wiejskich i łabędzi na jeziorach. Kolory tak intensywne, że gdyby kiedyś powściągliwy Skandynaw tu zajrzał, to natychmiast doznałby ataku padaczki.
Zaintrygował mnie zakrwawiony łeb świński leżący na cynowym blacie i postanowiłem sobie zrobić selfie. Jego właścicielka namawia mnie bym go kupił, cena jest bardzo dobra. Pracowita pani Prakseda mieszka pod Lwowem, gospodaruje na kilku hektarach ziemi, hoduje świnie, gęsi i owce i tu usiłuje sprzedać nieżywe już stworzenia.
Tuż za bazarowymi budami z chińskimi szmatkami jest miejsce pominięte w przewodnikach turystycznych. To zdewastowany kirkut. Na żałosnej kupce leżą połamane fragmenty fragment macew. Obok siedzą miejscowi żule, popijają wódkę z piwem. Wodka bez piwa eto diengi na wietier, mówią mi. Wyjaśniają też, że cmentarz jest kapitalnym miejscem do plenerowej biesiady a oni żegnają się ze Lwowem, bo zaraz jadą na roboty w Polsce.
Cmentarz okazuje się cmentarzem przyszpitalnym. Dzisiaj jest to sala porodowa, jak wyjaśniają mi żule cmentarne, a do 2 wojny światowej był to szpital żydowski. Pobudowany w połowie XIX wieku ma na wysokiej wieży gwiazdy Dawida, wymurowane zbyt wysoko, by dali radę je zdemolować nacjonaliści.
ZACHÓD

Za głośną ulicą, brukowaną kostkami bazaltowymi w czasach Franciszka Józefa, pobudowano za czasów sowieckich ogromny kompleks sportowy. Mamy tu stadion, tory kolarskie, strzelnice i tym podobne kosztowne i szkodliwe instalacje. Obiekty poszarzałe i odrapane, mimo że nie remontowane od radzieckich czasów, trzymają się dzielnie i pomimo ponurego wyglądu przyciągają wielkie gromady podnieconych młodych sportowców.
Żywimy się tu w stołówce sportowej „Olimp cafe”. Obsługa matczyna, troskliwa i obficie karmiąca. Jedzenie podają ciężkostrawne, słone a słomkowa herbata bogato posłodzona zawczasu . Wystrój stołówki konsekwentny, psychodeliczny. Sportowiec, który tu się posila, nie ma lekko w czasie próby bicia rekordu olimpijskiego. Żołądek woła by poleżeć i odpocząć a nerwy rozchwiane szalonym otoczeniem kapitulują natychmiast po starcie.
Tuż obok Wyższa Szkoła Pożarnicza. Jej budynki zbudował Franciszek Józef dla weteranów wojennych. Wszystko bardzo dobrze utrzymane a strażacy perfekt!